Kocha muzykę i szuka w niej prawdy. Śpiewa i umiejętnością tą
próbuje obdarzać i zarażać także innych podczas prowadzonych lekcji.
Tworzy niebanalną, sutaszową (i nie tylko!) biżuterię. Zaczęła też
przygodę z projektowaniem ubioru, bo początkowo chciała jeszcze
lepiej wyeksponować swoje naszyjniki na tle eleganckich
i subtelnych sukienek. Rozpoczęła również swoje nowe przedsięwzięcie, jakim jest agencja Imperium Rozrywki. Małgorzata Kanik zdecydowanie nie może
narzekać na nudę. A tyle jeszcze do zrobienia! W końcu młoda artystka z Bielska
marzy o nagraniu płyty z autorskimi piosenkami…
Sylwia Kruczek: Jak zaczęła się Twoja przygoda ze śpiewaniem?
Małgorzata Kanik: Interesowałam się
nim od zawsze. Kiedy miałam kilka lat, dziadek kupił
radiomagnetofon, kupował kasety, a ja słuchałam piosenek dla
dzieci — Majki Jeżowskiej, małej Natalii Kukulskiej i innych
wykonawców. Pewnego dnia odkryliśmy wspólnie funkcję nagrywania
i coś sobie tam zaczęłam nucić, coś próbowałam śpiewać, a dziadek to
rejestrował. To była świetna zabawa! Do dzisiaj mam pierwsze
nagrania! Już będąc dzieckiem często wraz z moimi siostrami
i koleżankami z podwórka przygotowywałyśmy teatrzyki i koncerty dla
sąsiadów z okolicy. Zresztą moje siostry również do dzisiaj związane
są z muzyką. Zaczęło się więc od tego. Codziennie
śpiewałam w domu, dzień bez zaśpiewania kilku piosenek był dniem
straconym. Kiedy bolało mnie gardło, byłam nieszczęśliwa. W okresie
gimnazjum często słuchałam radia, coś podśpiewywałam, a mama pytała,
czy odrobiłam już zadanie. Nie dowierzała, że można równocześnie uczyć
się historii i śpiewać (śmiech). Zawsze starałam się jak najszybciej
przerobić materiał, żeby mieć więcej czasu na śpiewanie. Zamykałam
się w pokoju i powtarzałam utwory Celine Dion, Whitney Houston.
Później słuchałam już wszystkiego. Nie chciałam zamykać się w jednej
muzycznej stylistyce. Kiedy czułam prawdę w muzyce, emocje i serce
wokalisty, zawsze mi to imponowało i przenosiło do innego świata.
Chciałam, by taka prawda była też w moich piosenkach. Chciałam
koncertować, nagrać własny materiał.
S.K.: Prowadzisz obecnie lekcje śpiewu. Jak wygląda praca z osobami, które mają przecież bardzo różne predyspozycje?
M.K.: Po pierwsze nie jest tak, że są
osoby, które nie powinny śpiewać. Śpiew daje nam wiele radości
i powinien to robić każdy, jak najczęściej. Owszem, osoba, która chce
występować publicznie, powinna posiadać predyspozycje, kształcić
się muzycznie. Zdarzają się osoby, które śpiewają nie do końca
czysto i nie są przyjmowane do szkół muzycznych, ale poprzez
systematyczną pracę, ćwiczenia, słuchanie odpowiedniej muzyki da się
to zmienić w wielu przypadkach. Z czasem okazuje się, że taka osoba
może całkiem poprawnie i przyzwoicie zaśpiewać, nikt jej nie wyśmiewa
i podczas rodzinnych imprez może śmiało koncertować. Może nie
zostanie gwiazdą, ale będzie śpiewała czysto. Uczę także osoby, które
mają większe predyspozycje i nie trzeba dopracowywać tak wielu
rzeczy, można skupiać się na doskonaleniu techniki wokalnej,
pracować nad barwą, uczyć się interpretacji tekstu,
przekazywania emocji, odpowiedniego zachowania na scenie,
odpowiedniego oddechu tak ważnego w śpiewaniu. Minimum dwa razy
w roku organizuję koncerty uczniów, na których mogą sprawdzić się na
scenie, ucząc się równocześnie walczyć z tremą.
S.K.: Kończyłaś Studium Aktorskie i Muzyczne w Bielsku. Co jeszcze robiłaś w tym kierunku jeżeli chodzi o naukę?
M.K.: Od wielu lat uczęszczam na
prywatne lekcje. Zaczynałam w Domu Kultury w Lipniku, gdzie miałam
zajęcia z nauczycielem, Janem Wierzbicą. Oczywiście brałam też
udział w licznych warsztatach muzycznych. Uważam, że na nich wiele
można się nauczyć. Poszukiwałam też kolejnych nauczycieli, gdyż każdy
ma indywidualne podejście do kształcenia wokalistów. Moją obecną
nauczycielką jest Beata Raszkiewicz — śpiewaczka, która koncertuje
na całym świecie i śpiewała m.in. w operach. Dzięki niej nadal mogę się
rozwijać muzycznie. Chciałabym uczyć się śpiewu, doskonalić się
przez całe życie.
S.K.: Czy jest coś, co możesz uznać za swój dotychczasowy największy sukces?
M.K.: Jeśli chodzi o muzykę, to wydanie
płyty z kolędami. Zresztą to od kolęd zaczynałam śpiew. Planuję
również nagranie płyty z moimi własnymi kompozycjami. Chciałabym,
by ukazała się końcem roku.
S.K.: Sama piszesz teksty?
M.K.: Tak. Na początku myślałam, że
komuś to zlecę, ale jest to jednak bardzo osobista rzecz. W obcych
tekstach ciągle coś mi nie grało, chciałam je zmieniać. Pisały je
inne osoby, więc ja nie mogłam czuć dokładnie tego, co one. Inspiracje
do własnych tekstów czerpię z własnych przeżyć i przemyśleń. Przez
to, że są one takie osobiste, jeszcze lepiej mi się je śpiewa. Może
nie będą to teksty z najwyższej półki, może nie jestem najlepszym
pisarzem, ale będzie to coś mojego. W końcu poprzez piosenki przekazuję
publiczności pewną energię, którą ona mi oddaje w postaci
zadowolenia.
S.K.: Mówiłaś, że nie lubisz zamykać się w jednym gatunku
muzycznym. Ale czy są takie, za którymi nie przepadasz? W których nie
czujesz „prawdy”?
M.K.: Nie przepadam za krzyczanymi
utworami. Oczywiście każda muzyka może być wykonana na dobrym
poziomie i każda może być na beznadziejnym. Nawet disco polo może być
świetnie zaśpiewane. Ale mimo wszystko trochę mnie męczy słuchanie
wokalistów zdzierających sobie gardła. To oczywiście jest jakiś
rodzaj artyzmu i ekspresji, ale uważam, że w piosence powinna
występować również cisza, chwila na refleksję, zadumę, wspomnienie.
Każdy szuka w muzyce czegoś innego.
S.K. Czym jest dla Ciebie muzyka?
M.K.: Muzyka jest oceanem, ogromną
przestrzenią, w której ludzie mogą przekazywać emocje. Twórcy muzyki
dzielą się nimi ze słuchaczami, a słuchacze przekazują swoją energię
wykonawcom.
S.K.: Co Cię inspiruje i pociąga najbardziej?
M.K.: Dobra muzyka z dobrą dawką energii
muzycznej. Lubię jazz, dobry pop, piosenkę aktorską, bo tam każdy
utwór może być zupełnie inny. Lubię muzykę instrumentalną, soul,
bluesa, rocka, polskie zespoły epoki big beatu… Lubię różné rzeczy,
byle by były na dobrym poziomie.
S.K.: Co jest Twoim największym marzeniem, planem do spełnienia na najbliższy czas?
M.K.: Nagranie solowej płyty. Takiej,
z której będę zadowolona. A także organizowanie pokazów mody
i tworzenie biżuterii – chciałabym podziałać coś więcej w tym
kierunku. Założyłam firmę Megi Blue w zeszłym roku — zajmuje się ona
sprzedażą biżuterii, sukienek.. Marzę także o podróżowaniu.
S.K.: Biżuteria, moda… Skąd takie pasje pojawiły się w Twoim wypełnionym muzyką świecie?
M.K.: To było około trzech lat temu.
Moja koleżanka zaczęła tworzyć biżuterię, a ja miałam dość trudny czas w
życiu osobistym i potrzebowałam wyciszenia. To ona pokazała mi
technikę sutaszu. Zaczęłam tworzyć biżuterię dzień i noc — i tak przez
kilka tygodni. Byłam zestresowana, a to mnie uspokajało, wyciszało.
Z inną koleżanką pojechałyśmy nad morze i sprzedałyśmy większość tych
prac. Jak sobie je teraz przypominam i porównuję do dzisiejszych, to
nie mogę uwierzyć, że tamte się sprzedały. Po powrocie postanowiłam
zająć się tym na poważnie. Kupowałam tutoriale, oglądałam filmiki na
YouTubie, szukałam inspiracji. Biżuterię zaczęli kupować moi znajomi,
później znajomi znajomych. Poznałam inne techniki. Zainspirowałam
się zagranicznymi twórcami, którzy zaczęli tworzyć biżuterię z zamków.
Zaczęłam tworzyć swoje wzory. Kiedy organizowałam pierwszy pokaz
swojej biżuterii, pomyślałam, że w zasadzie skoro mam w głowie wizję
ubrań, które pasowałyby do naszyjników i bransoletek, to mogłabym
również je stworzyć. Posiadam obecnie eleganckie, proste sukienki, na
których moja biżuteria bardzo ładnie wygląda. Tworzy całość.
S.K.: Sutasz stał się w Polsce
bardzo popularny. Jednak część dostępnych u nas naszyjników,
kolczyków czy bransoletek nie jest najwyższej jakości. Na co musimy
zwracać uwagę, kiedy kupujemy sutaszową biżuterię?
M.K.: Jeśli komuś wizualnie się
podoba, to nie ma sprawy. Jednak jeśli ktoś patrzy na jakość, to musi
zwrócić uwagę na sznurki, z których została wykonana. Często robi się
to teraz z chińskich sznurków, a nie, jak należałoby, z jedwabiu.
Tanie wersje „chińskie” są sprzedawane często również w cenach wersji
lepszych. Jeśli chodzi o kolczyki, to obie sztuki powinny być
identyczne. Wszystko musi być równo uszyte, a sutasz nie klejony do
szkiełek. Jedynie tył może być podklejony skórką lub filcem. Nic nie
może odpadać. Jako Megi Blue nie tworzę również masowych produktów.
Zwykle są one w pojedynczych lub nielicznych egzemplarzach, a wciąż
wymyślam nowe wzory, by nic się nie powielało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Miło, że zajrzałaś/eś. Będzie mi bardzo przyjemnie, jak zostawisz komentarz. Oczywiście te chamskie i wulgarne będą usuwane ;-)